20120806

zapomniane umiejętności

Zabijcie mnie, ale nie pamiętam tytułu. Nie pamiętam nawet książki, z której dowiedziałem się, że taka publikacja istnieje. Może to było coś Kopalińskiego...? Rzecz traktowała o zapomnianych umiejętnościach, gestach, które, niegdyś naturalne, z biegiem czasu odeszły w niebyt. Na przykład unoszenie rąbka sukni przy wchodzeniu po schodach, patrzenie w oczy przy wznoszeniu toastu, podawanie ręki do pocałunku... Ciekawe to było piekielnie i chciałbym raz jeszcze to przeczytać, ale  cóż, zapomniałem kto i gdzie to napisał. Przepadło, chociaż wciąż żywię nadzieję, że uda mi się jeszcze tę książkę odnaleźć. Przy okazji przeczesywania biblioteki rodziców wpadła mi do głowy myśl, o ile więcej jest takich drobiazgów, które, wpisane na stałe w naszą codzienność,  nie wiadomo jak i kiedy, no cóż... wyparowały.

Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ze sklepu magicznie zniknęły naturalne materiały? Dziwne to jest doprawdy, że szukając rzeczy, które gatunkowe byłyby dobre, nie elektryzowały się przy każdym ściąganiu/zakładaniu i nie topiły przy prawie zimnym żelazku natrafiamy ciągle na sztuczne paskudztwa, od których aż zęby bolą. Zalewa nas poliester, nylon, mieszanki wełen z akrylem. A gdzie jedwabie, kaszmiry, i inne cudowności miłe w dotyku i noszeniu?

Udałem się na tak zwany risercz do najbliższego zaprzyjaźnionego sklepu sieciowego, gdzie zaprzyjaźniona (a jakże!) obsługa uświadomiła mi pokrótce, gdzie pies leży pogrzebany. Przy miłej kawce dowiedziałem się, co się sprzedaje i dlaczego. Sklep (domyślni czytelnicy się domyślą, o jakim mówię, nie ma więc potrzeby wchodzić w szczegóły) podzielony jest, jak to zwykle bywa, na działy, i w obrębie tychże oferuje szanownej klienteli odzież droższą i tańszą, jednak stopień "umodowienia" w każdej z podstref stoi na równie wysokim poziomie. Różnica polega (a raczej polegała, ale o tym za chwilę) na jakości materiałów, z których modne odzienie zostało wykonane. I tak, możemy znaleźć tam naturalne skóry, jedwabne koszule, kaszmirowe swetry oraz ubrania stworzone z połączenia powyższych materiałów (wełniany płaszcz+skórzane wstawki, kaszmirowy żakiet na jedwabnej podszewce itd. itp.). Szał ciał i uprzęży. Zaznaczam, że nie mówimy tu o marce luksusowej, ot, zwykły sklep sprzedający modę dla ogółu. Zaznajomiony z asortymentem, dość szybko stwierdziłem (nie potrzeba do tego siódmego zmysłu, wystarczy zerknąć na metkę), że nawet w podstrefie bardziej ekskluzywnej ("Marian, tu jest jakby luksusowo":) zawartość jedwabiu w jedwabiu można liczyć w promilach, a kaszmir to chyba wszyscy na bazar poszli sprzedawać, bo w sklepie go nie uświadczysz. Suma summarum, tylko ceny pozostały lekko dekadenckie (jak dla przeciętnego klienta powyższej marki). O co chodzi, droga ekipo zaprzyjaźnionej placówki handlowej? Cóż to za kity mi wciskacie?

Z odpowiedzią przyszły badania prowadzone na podstawie druków reklamacyjnych przedkładanych przez klientów w ostatnich latach. Otóż większość wad, na jakie skarżyli się konsumenci, nie była spowodowana złym wykonaniem produktów, lecz przez tak zwane uszkodzenia mechaniczne. Bo też, proszę Szanownych Czytelników, staliśmy się bardzo wygodni. Odkąd wymyślono pralkę z programem "30 minut 30 stopni", pchamy do niej wszystko, nie przejmując się z czego nasze ubrania są  wykonane. A niestety, pewnych rzeczy się nie przeskoczy - materiały luksusowe są luksusowe nie tylko dlatego, ze kosztują więcej, ale również dlatego, że wymagają specjalnego traktowania. Odkąd w latach czterdziestych zaczęto dodawać sztucznych włókien, stały się one łatwiejsze w obsłudze, ale też obudziły w nas wewnętrznego lenia, który przez lat sześćdziesiąt skutecznie wyplenił z naszej głowy umiejętność ręcznego prania, suszenia w odpowiedniej temperaturze i "okolicznościach przyrody" (tak, tak, wystawianie na prażące słońce nie służy kolorowym ubraniom:). Chcemy szybko, łatwo i przyjemnie, bo galopująca codzienność nas do tego zmusza. Producenci odzieży wychodzą nam naprzeciw i oferują takie rzeczy, które będą od nas wymagały jak najmniejszego wkładu pracy, jednocześnie zabezpieczają się przed kolejnym zalewem reklamacji ( a zaprzyjaźnimy sklep politykę w tym zakresie ma bardzo pro kliencką, i wszystkie te reklamacje uznaje). Ktoś może pomyśleć, że to robienie klienta w bambuko. Po przemyśleniu dokładnie śmiem twierdzić, że każda strona korzysta - my dostajemy rzecz, która dłużej nam posłuży, a producent nie musi dopłacać do interesu. Poszkodowani oczywiście czują się ci, których nie zadowala sweter z akrylu, ale po trosze winić możemy samych siebie (pana, panią, społeczeństwo), zapomnieliśmy bowiem, jak to drzewiej bywało. Zachwycamy się ubraniami vintage, które przetrwały lata w niezmienionym kolorze i fasonie. Ale tego, że ktoś nie wrzucał ich do pralki na najwyższe obroty, już nie pamiętamy. Mówimy, że tkaniny były lepsze, ale założę się, że gdyby 50 lat temu potraktować jedwabną bluzkę zbyt gorącym żelazkiem, zachowałaby się zupełnie tak samo, jak ta uszyta w 2012. Rozkapryszeni dostępnością dóbr wszelakich wymagamy też za dużo  zapominając, że kaszmir kaszmirowi nierówny, tak samo jak bawełna bawełnie. Sieciówka to nie Eric Bompard, więc przędza użyta do wyrobu swetra pochodzi zapewne ze źródła o wiele tańszego, a co za tym idzie jest o wiele słabsza. Jeśli decydujemy się więc na taki zakup powinniśmy zdawać sobie sprawę, że delikatne traktowanie jest wliczone w cenę. Może warto przy okazji następnego prania wspomnieć nieodżałowaną Ćwierczakiewiczową i jej Cokolwiek bądź chcesz wyczyścić, czyli Porządki domowe, albo sięgnąć do mądrości bardziej nam współczesnej Marthy Stewart? Nie jest to wiedza tajemna (chociaż dziś, kto wie?), a stosowana w praktyce uratuje być może nasz kolejny zakup przed wylądowaniem na dnie kosza na śmieci.

A że ceny wciąż rosną? No cóż, to już temat na kolejny post.

P.S. Powyższy wpis nie jest sponsorowany przez program "Perfekcyjna Pani Domu" :)



3 komentarze:

  1. Sami sobie jesteśmy winni zła na świecie - prawda to ;) Chociaż przyznaję (z dumą), że moje rzeczy wytrzymują wyjątkowo długo właśnie dzięki specjalnemu praniu. Żelazko tylko na minimalnej temperaturze a pralki używam w programie "pranie ręczne" (najwidoczniej moja pralka ma rączki ;)) 30 stopni - chyba, że na metce przekreślono ową pralkę, wtedy zakasam rękawy i sama piorę :) Efekty widać, ale niestety - nie we wszystkim. Bo jeśli cos jest beznadziejnie zrobione, i tak się rozpadnie, nieważne, jak o to dbamy... dlatego większość moich ubrań sprzed 4 lat wygląda lepiej, niż te sprzed roku.

    OdpowiedzUsuń
  2. pewnie prawda jest tak po środku. kiedyś używano lepszych tkanin i surowców, ale też lepiej "konserwowało" się ubrania. proszki do prania były pewnie łagodniejsze, ale też nie prasowało się żelazkiem z parą.

    sam cierpię katusze kiedy moje ulubione ubrania niszczą się. staram się prać w 30 stopniach, wirować na najniższych obrotach i suszyć na świeżym powietrzu, ale i tak większość ciuchów po jakimś czasie ulega destrukcji.

    jeszcze jedno spostrzeżenie. ubrania z lumpeksu często dłużej mi służą niż z jakiejś sieciówki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając Twój tekst czułam się winna. Przyznaję - nie zawsze dobrze traktowałam swoje ubrania, obiecuję - więcej już nie będę. Staram się sprawdzać metki - chociaż jak sam wspomniałeś w dobie ciągłego braku czasu nawet pranie robimy w pośpiechu. Wkurzam się jednak,gdy nawet przy praniu zgodnym z zaleceniami na metce t-shirt się np: "kulkuje". Niby miała być super bawełna - i co ?! Zaczęłam się zastanawiać skąd mam wiedzieć czy ona jest dobrej jakości ? Bo okazuje się, że nawet cena nie jest tego wyznacznikiem... W kaszmiry i jedwabie chętnie się zaopatrzę - jeśli będą w bardziej przystępnej cenie i kaszmir będzie kaszmirem, a jedwab jedwabiem.

    OdpowiedzUsuń